Udało mi się osiągnąć zamierzony cel i zostać Ironmanem.
Ochłonąłem już trochę, tak więc po krótce o tym co się działo w czasie weekendu...
Przyjazd do Sherborne w sobotę rano. Na miejscu składanie roweru, sprawdzanie czy wszystko jest w porządku, próbna jazda przez kilkanaście minut itp. Później rejestracja, race briefing i check-in roweru. Miałem małą przygodę gdy wyłamałem wentyl od dętki na kilkanaście minut przed ostatecznym terminem kiedy można było zdać rower (rowery zostawia się na noc) ale na szczęście kupno nowej dętki i wymiana opony nie zajęły długo. Czytałem, że ponoć zdarzają się sytuacje jeszcze bardziej stresujące, np. jak pęknie gumka od gogli na kilka minut przed startem ;)
W dzień wyścigu pobudka o 4 rano (pierwsza z tortur), szybkie śniadanie i jazda na miejsce startu. Wszystko było świetnie zorganizowane, więc szukanie miejsca na parkingu nie zajęło długo.
Najgorsze jest oczekiwanie na start. Jeśli ktoś się uśmiecha to tylko pozornie. Każdy ma świadomość tego co czeka w ciągu całego dnia. Większośc rozmów kończy się słowami "see you at the finish line". Bo taki jest Ironman - mimo tych wszystkich osób dookoła wyścig pokonuje się samotnie. W wodzie nie da się nikogo rozpoznać, na rowerze wspólna jazda jest karalna (za 3 razem dyskwalifikacją) a w biegu, cóż...każdy jest w innym stadium wycieńczenia ;)
Po wejściu do wody musieliśmy czekać z niewiadomych powodów jakieś pół godziny, ale w końcu się zaczęło. Na starcie pojawiło się 1400 osób i wszyscy zaczęli w tym samym czasie. Początek Ironmana to zawsze walka o przetrwanie. Panuje chaos nie do opisania, każdy desperacko walczy o przepłynięcie kawałka i oderwanie się od reszty. Dostanie w twarz łokciem czy piętą, ciągnięcie za nogę, zrywanie gogli, czy to, że ktoś przepłynie nad tobą jest na porządku dziennym. I co ciekawe, nikt nie robi tego specjalnie. Popełniłem błąd znajdując się na starcie w samym epicentrum tej walki ale po jakichś 500m mogłem już płynąć w miarę swobodnie, tylko okazjonalnie uderzając w kogoś, czy też będąc podtapianym.
Najdłuższy dystans jaki płynąłem wcześniej to było tylko 1.9km podczas pół-Ironmana w Szwajcarii ale wtedy miałem straszne problemy, głównie mentalne, i ukończyłem dopiero po prawie 42minutach. W jeziore Sherborne wszystko poszło nadzwyczajnie dobrze i z wody wyszedłem po 1 godzinie i niecałych 12 minutach.
Tranzycja do roweru zajęla mi trochę czasu, ale to akurat nigdy nie była moja mocna strona.
Jazda na rowerze to loteria. Tu akurat każdy zależy od sprzętu i nawet najlepszym zdarza się zakończyć wyścig z powodu np. przebitej opony. Tutaj filmik z 2-krotnym mistrzem świata, Normannem Stadlerem:
Po drodze widziałem ludzi wymieniających przebite dętki, naprawiających łańcuch, który spadł i wreszcie samochody transportujące rowery, których już nie można było naprawić...Na szczęście nic takiego mnie nie spotkało.
Za to czekały inne "atrakcje". Po pierwsze pogoda. Od czasu do czasu padał deszcz, ale najgorszy był przeraźliwie mocny wiatr. W kilku miejscach niemal przewracał rowery.
Do tego trasa prowadziła po najgorszych górkach w okolicy i niestety kiepskich drogach, co powodowało dość nieprzyjemne wstrząsy. Zwłaszcza jak się napompowało koła do 120psi (prawie 9 atmosfer) a niektórzy to nawet 160.
Zacząłem dość mocno, mijając mnóstwo ludzi, jednak nie jestem przyzwyczajony do jazdy w pozycji aerodynamicznej i po 2 godzinach dopadł mnie ból pleców, który czuję do teraz. Czekały mnie jeszcze 4.5 godziny jazdy w niezbyt komfortowych i bolesnych warunkach, więc muszę przyznać, że miałem chwile zwątpienia.
Następny kryzys przyszedł po zejściu z roweru. To niesamowite, gdy mając nogi jak z waty, człowiek uświadamia sobie, że jeszcze jest maraton do przebiegnięcia. Nie wiem jakim cudem się przemogłem, ale wyruszyłem na trasę biegu. Inni wyglądali na jeszcze bardziej zmęczonych ode mnie, więc dość łatwo mijałem kolejnych przyszłych Ironmanów, co dodawało mi animuszu. Jedyną osobą, która mnie minęła podczas pierwszego okrążenia był Scott Bayliss, zwycięzca wyścigu, co było niesamowite biorąc pod uwagę, że gdy on kończył, ja miałem jeszcze 2 okrążenia do przebiegnięcia.
Jeśli chodzi o trasę biegu, to organizatorzy postarali się, żeby nie było za łatwo. Trasa przebiegała po okolicznych górkach (zresztą samo Sherborne jest położone na wzgórzach) i do tego połowa tej trasy była po leśnych dróżkach i polnych ścieżkach. Dodam, że w tej miejscowiści padało przez cały tydzień (w sobotę byłem świadkiem paru gwałtownych ulew) więc miejscami biegło się po błocie.
Ostatnie okrążenie było najtrudniejsze. Po całym dniu spędzonym na żelach i napojach energetycznych mój żołądek zaczął protestować. Z drugiej strony miałem świadomość, że jeśli nie wrzucę w siebie dodatkowych kalorii (w ciągu całego Ironman spala się jakieś 10tys. kCal, czyli tyle co normalny człowiek przez 5 dni) to nie starczy mi sił. Jakoś jednak udało mi się przemóc, chociaż ostatnie okrążenie pokonywałem już w bardzo wolnym tempie (ale ciągle zdarzało mi się wyprzedzać innych). Ostatecznie udało się ukończyć maraton w 3h35min, co daje mi sporą satysfakcję :) Całkowity czas tortur: 11 godzin 25minut i 38 sekund. A tutaj są wyniki:
http://iron.ironmanuk.com/default.asp?PageID=15970
Najważniejszy był jednak moment przekroczenia mety i usłyszenie z głośników: "Jakub, you're an Ironman" (standardowy tekst wygłaszany jak ktoś przekroczy linię mety). Zapomina się wtedy zupełnie o bólu i o tym, że ostatnie kilka mil biegło się tylko siłą woli. Dojście do siebie zajęło mi ponad godzinę, po której mogłem (jakoś)chodzić i czekać na mecie na moich znajomych.
Chodzenie ciągle sprawia mi sporo trudności i w niczym nie przypominam człowieka, który jest w stanie ukończyć Ironmana, jednak ból przejdzie a świadomość dokonania rzeczy niemal niemożliwej zostanie do końca życia.
Czas myśleć o kolejnych Ironmanach. Następny, w którym startuję będzie w Nicei (http://www.ironmanfrance.com/), 28 czerwca 2009. Do atrakcji tego wyścigu należą: zmaganie z morskimi falami, jazda na rowerze po podnóżach Alp Francuskich, a wszystko przy temperaturze ok. 35 stopni :)
A tutaj kilka fotek z Sherborne:
http://picasaweb.google.pl/jakub.pawlowski/080907Sherborne
Zostaje mi jeszcze tylko zrobienie sobie tradycyjnego tatuażu na pamiątkę :)
Mam nadzieję, że kogoś zainspirowałem. A jeśli nie, to można spróbować w innego rodzaju "Ironman competition" ;)
Thursday, 11 September 2008
Subscribe to:
Post Comments (Atom)
1 comment:
Gratulacje! Wykonales niewyobrazalna dla mnie robote.
Dedykacja:)
http://www.youtube.com/watch?v=S524O_XNoLM
Post a Comment