Ironman to nałóg. Ukończenie tego dystansu to niesamowite osiągnięcie, ale zawsze zostaje pewien niedosyt. Tak jak mało osób poprzestaje na jednym maratonie, tak nie znam nikogo, kto nie myśli o kolejnym Ironmanie. Zwłaszcza, że o ile nie jest się zawodowcem, ZAWSZE jest coś co można poprawić.
Tak więc po Ironmanie UK zapisałem się na Ironmana w Nicei. Przygotowania na początku szły całkiem dobrze, ale plany przegrały z rzeczywistością. Nawał pracy, kontuzja kolana, przez którą nie biegałem ponad 2 miesiące i kilka nieplanowanych wyjazdów trochę rozbiły plan treningowy. Mimo wszystko przed wyścigiem czułem się mocno, podbudował mnie między innymi wynik z pół Ironmana w Szwajcarii 3 tygodnie wcześniej. Dzięki pobycie na Lanzarote poprawiłem też jazdę na rowerze.
W sobotę przed wyścigiem była perfekcyjna pogoda. Trochę pochmurno, lekki wiaterek i nie za ciepło. Mimo wszystko po kilkunastu minutach lekkiego biegu byłem kompletnie mokry od potu co nie wróżyło dobrze przed kolejnym dniem. Dużym minusem organizycyjnym było to, że czekało się ponad godzinę w kolejce do zostawienia roweru. Ale widocznie Francuzi tak mają i wszystko muszą dokładnie kontrolować. Nawet robili ludziom zdjęcia z rowerami, żeby nikt nie wyszedł z nie swoim. Na domiar pogoda się pogorszyła - zrobiło się cieplej, przestało wiać a niebo było paskudnie bezchmurne.
Hotel miałem całkiem blisko linii startu. Ale i tak musiałem wstać o 5.15. Start był o 6.30. Na miejsce dotarłem w ostatniej chwili, więc stałem w tylnim rzędzie. Plaże w Nicei są kamieniste, ale nawet to nie powstrzymałoby te 2.5 tys. osób, które startowały tego dnia. Niestety pływanie w takim tłumie to nie jest nic przyjemnego. Utknąłem trochę, kilka razy zostałem kopnięty, ktoś mi ściągnął okularki...Ale i tak miałem więcej szczęścia niż ci co wychodzili z wody posiniaczeni czy z podbitymi oczami :) Czas - 1:17min, nie jakaś rewelacja, ale zważywszy na ten tłum to całkiem nieźle. Tranzycja poszła dość sprawnie, chociaż tu też mam rezerwy czasowe do poprawienia przed następnym wyścigiem :)
Na trasę rowerową ruszyłem równym mocnym tempem, wyprzedzając dziesiątki ludzi, którzy okazali się być o wiele lepszymi pływakami niż rowerzystami. Wszystko szło nieźle aż do 20-kilometrowego podjazdu na wysokość 1100m. Po dotarciu na szczyt miałem serdecznie dość (zwłaszcza, że słońce przygrzewało już dość mocno), niestety przede mną było jeszcze 110km na rowerze. Do tej pory nie dawałem się nikomu wyprzedzić, ale wtedy odechciało mi się już rywalizacji i marzyłem tylko o tym by dojechać do mety. Na szczęście trasa rowerowa była przepiękna, a widoki fantastyczne, co pozwalało zapomnieć trochę o ilości kilometrów do przebycia. Zjazdy były dość niebezpieczne, zwłaszcza, że w niektóych miejscach nie uprzedzali o ostrych zakrętach. Na mecie widziałem wiele osób odwożonych karetkami do szpitala, słyszałem też, że po kogoś poleciał helikopter...
Tranzycja do biegu poszła całkiem szybko, a do tego miłe panie wolontariuszki smarowały mnie kremem do opalania :) Trasa przebiega wzdłuż morza (na głównej ulicy zwanej la Promenade des Anglais) aż do lotniska. Dystans ten to ok. 5km, więc trzeba przeczłapać tam i z powrotem 4 razy. Początek był niezły, pierwsze 5km w 23 minuty, ale upał i zmęczenie trasą rowerową zrobiły swoje...Chciałem zejść z trasy bo nagle straciłem wiarę, że da się dobiec do mety. Nie mogłem ruszać nogami, byłem odwodniony do tego żołądek traktowany przez cały dzień żelami i napojami energetycznymi zaczynał się buntować. Poszedłem na kompromis z samym sobą. Stacje z wodą przechodziłem marszem, starając się pić i odpoczywać, pomiędzy nimi zaś biegłem. Tą strategią udało się pokonać wszystko w 4h:07 i całość w 11h35min. Ostatnie parę km nie byłem już w stanie biec z powodu różnych skurczy, zmusiłem się do truchtu tylko na końcowych 200m...
Tak wyglądałem po biegu:
Myślę, że to dobrze obrazuje jak zabójcze słońce było tego dnia. Niektórzy cierpieli jeszcze bardziej:
Startu nie zaliczę na pewno do udanych. Nie chodzi tu o czas, tylko o to, jak się czułem podczas biegu. A czułem się kompletnie pokonany i bezsilny. Poza tym, co by nie mówić, chodzenie podczas maratonu jest oszustwem i dumy nie przysparza. W każdym razie mając jeszcze 35km przed sobą poważnie zastanawiałem się co tu robię i solennie obiecywałem sobie, że to po raz ostatni.
Tego typu deklaracje nie trwają jednak zbyt długo, więc chcę zrobic Ironmana po raz kolejny. Tym razem podczas biegu pragnę czuć się mocny jak kiedyś i chcę by mi to sprawiało taką radość jak dawniej. Zobaczymy czy się uda...Jeszcze 3 miesiące :)
Prawdą jest, że porażki uczą bardziej niż zwycięstwa. Na pewno wyciągnę wiele pozytywnych wniosków na przyszłość.
Tak sobie myślę, że nie jest sztuką ukończyć Ironmana kiedy jest się perfekcyjnie przygotowanym i trafi na dobry dzień. Sztuką jest ukończyć mimo tego, że coś nie sprzyja, kiedy żelazne ciało nie wystarcza a potrzebna jest żelazna wola. Odczuwam pewną dumę, że się nie poddałem i widzę, że jestem uparty dużo bardziej niż sądziłem.
PS. Po Ironmanie w Nicei polecam wycieczkę do Monako. Jedyne 20min pociągiem. Samo Monako co prawda jest mocno górzyste, dużo trzeba chodzić po schodach, ale wrażenia rekompensują zmagania z obolałymi mięśniami ;)
Wednesday, 1 July 2009
Friday, 27 March 2009
Lanzarote 2009
Miałem małą przerwę w pisaniu spowodowaną nadmiarem różnych innych rzeczy oraz małym wypadkiem z butelką wody, który zabił klawiaturę w laptopie. Od teraz będę napełniał bidony w odległości conajmniej 1 metra ;D
A teraz do rzeczy...Wylot na Lanzarote był w czwartek o 10.25. Postanowiłem nie ryzykować porannych korków i wybrać się pociągiem (1 przesiadka). Niestety nie był to dobry pomysł. Primo, rower + torba ważyły w sumie ponad 30kg, co nie czyni taszczenie tego zbyt przyjemnym, poza tym ało brakowało bym się spóźnił na samolot, bo pociąg którym jechałem (tradycyjnie opóźniony, jak to w UK) zwyczajnie się zepsuł na jedną stację przed lotniskiem. Jako, że następny był godzinę później, z wywieszonym językiem złapałem taksówkę, musiałem przeciskać się przez korki, wpadłem na lotnisko 10min po zamknięciu check-inu, ale udało się wcisnąć...Uff...Ale ostatecznie straciłem wiarę w angielską kolej.
Na Lanzarote mieszkaliśmy w hotelu Club La Santa. Nazywanie tego hotelem nie jest adekwatne, bo to jest niemal jak miasteczko. Jest sklep, kilka basenów (w tym jeden 50metrowy), kilkanaście restauracji i barów, stadion lekkoatletyczny, korty, boiska, itp...Przechodząc widzi się sporo biegaczy, rowerzystów, pełno jest też zdjęć sławnych osób, którzy tu trenowali. Atmosfera jest niesamowita i jest to wprost wymarzone miejsce na obóz treningowy!
Dzień przylotu był luźny, godzina basenu a później rozpakowywanie i kolacja integracyjna. Katorga zaczęła się dopiero w piątek ;>
Jeśli chodzi o pogodę to pierwsza jazda do najprzyjemniejszych nie należała. Było chłodno, padał deszcz i do tego po raz pierwszy miałem okazję doświadczyć dlaczego Ironman Lanzarote jest najtrudniejszym Ironmanem na świecie. Zapewniam, że nie jedzie się przyjemnie pod wiatr wiejący z prędkością ponad 30km/h :) Rozbawił mnie komentarz jednego gościa: "This is nothing in comparison to Scotland. It's not even snowing..." ;)
O 11 basen. Akurat w pływaniu do orłów nie należę, więc pływanie to dla mnie zło konieczne. Ale jak mówią, trenować należy przede wszystkim to, w czym jest się najsłabszym. Trening miał trwać 2 godziny, jednak już po 60min ludzie trzęsli się z zimna(basen na świeżym powietrzu, temperatura ok 15stopni) i zaczął się masowy exodus. Pod koniec zostali tylko ci najgrubsi:)
O 15 był bieg na orientację. Czas 1h45, dystans - ok 20km, jeśli ktoś chciał zebrać wszystkie punkty. Dobrałem się w parze z najlepszym biegaczem (czas maratonu - 2:36), który dodatkowo zawodowo startował w tego typu biegach na poziomie mistrzostw UK :) Byliśmy absolutnie poza zasięgiem, po 40min mieliśmy już tyle punktów co inni po 90min, ale niestety coś mi się stało z kolanem i musieliśmy się wycofać :/ Szkoda, a co gorsze, do końca obozu kuśtykałem więc o żadnym bieganiu nie było mowy.
Nie obyło się też bez mocnych wrażeń. Trzykrotnie podczas zjazdów zdarzyły mi się turbulencje spowodowane prędkością, lekko nierówną drogą, niestabilnością roweru i silnymi podmuchami wiatru. Myślałem, że już po mnie, gdy na serpentynach kierownica zaczęła mi latać na wszystkie strony, rower jechał od jednej strony do drugiej a naprzeciwko jechały samochody...Rower to jednak jest dość niebezpieczna rzecz :)
Po południu były 3 godziny na rowerze, pojechaliśmy do El Golfo na zachodnim brzegu. Fantastyczne widoki, zwłaszcza na wybrzeżu. I tradycyjnie pod koniec wszyscy się ścigali, jadąc niemal 50km/h po płaskich odcinkach. Rozbawił mnie komentarz Michelle: "What was that??!! You were cycling so fast that there wasn't even time to fart"
Wieczorem 2 godzinna pogawędka o maratonach i triathlonach - ogólnie bardzo ciekawie przygotowany wykład, przez jednego z obecnych trenerów (jego czas Ironmana - 9:20).
Zamiast tych rzeczy codziennie o 7 zjawiałem się w basenie. Te basenowe sesje były bardzo pomocne. Po przyjeździe z Lanzarote poprawiłem swój czas na 400m o jakieś 15sek, co jest naprawdę dobrym wynikiem. W kilka dni miałem lepsze postępy niż przez parę miesięcy trenowania z klubem ;>
Po południu była jeden z najcięższych treningów, tzw. "brick session". Dla tych co mogli biegać (czyli wszyscy oprócz mnie i jeszcze jednej osoby ;)) było to: 3km biegu, 22km na rowerze, 6km biegu, 22km na rowerze, 9km biegu. Ja miałem sesję alternatywną: 300m pływania, 22km rower, 600m pływania, 22km rower, później miało być jeszcze 900m pływania, ale nie chciało mi się i zrobiłem jeszcze jedną pętlę na rowerze :)
Ciężko opisać wszystko, ale ten pobyt na Lanzarote to jedne z najlepszych wakacji w moim życiu. Świetnie się bawiłem, poznałem wspaniałych ludzi i jestem strasznie zmotywowany przed dalszymi Ironmanami...
Niestety nie zabrałem aparatu, więc póki co dysponuję tylko jednym zdjęciem, które ktoś tam podesłał. Po każdej dłuższej jeździe na rowerze moczyliśmy nogi w lodowatej wodzie. Ponoć pomaga to szybciej się zregenerować i uniknąć zakwasów ;>
A teraz do rzeczy...Wylot na Lanzarote był w czwartek o 10.25. Postanowiłem nie ryzykować porannych korków i wybrać się pociągiem (1 przesiadka). Niestety nie był to dobry pomysł. Primo, rower + torba ważyły w sumie ponad 30kg, co nie czyni taszczenie tego zbyt przyjemnym, poza tym ało brakowało bym się spóźnił na samolot, bo pociąg którym jechałem (tradycyjnie opóźniony, jak to w UK) zwyczajnie się zepsuł na jedną stację przed lotniskiem. Jako, że następny był godzinę później, z wywieszonym językiem złapałem taksówkę, musiałem przeciskać się przez korki, wpadłem na lotnisko 10min po zamknięciu check-inu, ale udało się wcisnąć...Uff...Ale ostatecznie straciłem wiarę w angielską kolej.
Dzień pierwszy
Na Lanzarote pojechałem z moimi dwoma przyjaciółmi, Peetem i Mike'iem, z którymi kiedyś i pracowałem, i startowałem w pierwszym pół Ironmanie (Rapperswil).Na Lanzarote mieszkaliśmy w hotelu Club La Santa. Nazywanie tego hotelem nie jest adekwatne, bo to jest niemal jak miasteczko. Jest sklep, kilka basenów (w tym jeden 50metrowy), kilkanaście restauracji i barów, stadion lekkoatletyczny, korty, boiska, itp...Przechodząc widzi się sporo biegaczy, rowerzystów, pełno jest też zdjęć sławnych osób, którzy tu trenowali. Atmosfera jest niesamowita i jest to wprost wymarzone miejsce na obóz treningowy!
Dzień przylotu był luźny, godzina basenu a później rozpakowywanie i kolacja integracyjna. Katorga zaczęła się dopiero w piątek ;>
Dzień drugi
Pobudka o 6 rano, bo o 7 pierwsza grupowa jazda na rowerze, której celem było podzielenie nas na 3 grupy ok. 10 osobowe, szybką, średnią i wolną. Ambitnie postanowiłem trzymać się z przodu. Po 20 min miałem już dość, ale słyszałem za sobą kobiecy głos, więc stwierdziłem, że nie może być tak źle. Później się okazało, że ten "kobiecy głos" to Michelle Parsons, była mistrzyni świata w duathlonie i w ogóle obecnie jedna z czołowych zawodniczek :) W każdym razie byłem z siebie zadowolony i zostałem w tej grupie aż do końca, mimo, że niektórzy z tych co wytrzymali pierwszą jazdę na kolejnych pojawili się w grupie średniej.Jeśli chodzi o pogodę to pierwsza jazda do najprzyjemniejszych nie należała. Było chłodno, padał deszcz i do tego po raz pierwszy miałem okazję doświadczyć dlaczego Ironman Lanzarote jest najtrudniejszym Ironmanem na świecie. Zapewniam, że nie jedzie się przyjemnie pod wiatr wiejący z prędkością ponad 30km/h :) Rozbawił mnie komentarz jednego gościa: "This is nothing in comparison to Scotland. It's not even snowing..." ;)
O 11 basen. Akurat w pływaniu do orłów nie należę, więc pływanie to dla mnie zło konieczne. Ale jak mówią, trenować należy przede wszystkim to, w czym jest się najsłabszym. Trening miał trwać 2 godziny, jednak już po 60min ludzie trzęsli się z zimna(basen na świeżym powietrzu, temperatura ok 15stopni) i zaczął się masowy exodus. Pod koniec zostali tylko ci najgrubsi:)
O 15 był bieg na orientację. Czas 1h45, dystans - ok 20km, jeśli ktoś chciał zebrać wszystkie punkty. Dobrałem się w parze z najlepszym biegaczem (czas maratonu - 2:36), który dodatkowo zawodowo startował w tego typu biegach na poziomie mistrzostw UK :) Byliśmy absolutnie poza zasięgiem, po 40min mieliśmy już tyle punktów co inni po 90min, ale niestety coś mi się stało z kolanem i musieliśmy się wycofać :/ Szkoda, a co gorsze, do końca obozu kuśtykałem więc o żadnym bieganiu nie było mowy.
Dzień trzeci
W planie na ten dzień była najdłuższa wycieczka rowerowa z postojem w kawiarni na szczycie jednego ze wzgórz, Mirador del Rio (koło miejscowości Haria i Tabeyesco). Podjazd trwał jakieś 45min (różnica wzniesień - prawie 700m) więc ta kawiarnia była spełnieniem wszystkich marzeń :) Tak przy okazji ilekroć podczas jazd zatrzymywaliśmy się na planowany postój w kawiarni, robiliśmy nieoficjalny konkurs: "Kto znajdzie bardziej kaloryczne ciastko" (dziewczyny, zazdroście ;D) bo i tak spalimy to w drodze powrotnej. W każdym razie wyglądało to komicznie gdy banda sportowców rzuca się na ciastka i kupuje po kilka puszek coli :) Docelowo tego dnia mieliśmy zrobić trasę Ironmana, ale znów padał deszcz, było zimno, więc wróciliśmy krótszą drogą. W sumie trwało to ponad 5 godzin (wliczając postój).Nie obyło się też bez mocnych wrażeń. Trzykrotnie podczas zjazdów zdarzyły mi się turbulencje spowodowane prędkością, lekko nierówną drogą, niestabilnością roweru i silnymi podmuchami wiatru. Myślałem, że już po mnie, gdy na serpentynach kierownica zaczęła mi latać na wszystkie strony, rower jechał od jednej strony do drugiej a naprzeciwko jechały samochody...Rower to jednak jest dość niebezpieczna rzecz :)
Dzień czwarty
Rano wybraliśmy się do Puerto Del Carmen, uroczego portu, gdzie zaczyna się Ironman Lanzarote. Pierwszy raz od wielu lat miałem okazję popływać w morzu, na czym szczególnie mi zależało w kontekście zbliżającego się coraz większymi krokami Ironmana w Nicei. W sumie przepłynęliśmy (z postojami) jakieś 2 km. Wystarczająco by poznać jak nieprzyjemna jest słona woda i jak ciężko płynąć prosto do celu pośród fal ;> W każdym razie był to pierwszy dzień dobrej pogody, która robiła z każdym dniem robiła się jeszcze lepsza ;DPo południu były 3 godziny na rowerze, pojechaliśmy do El Golfo na zachodnim brzegu. Fantastyczne widoki, zwłaszcza na wybrzeżu. I tradycyjnie pod koniec wszyscy się ścigali, jadąc niemal 50km/h po płaskich odcinkach. Rozbawił mnie komentarz Michelle: "What was that??!! You were cycling so fast that there wasn't even time to fart"
Wieczorem 2 godzinna pogawędka o maratonach i triathlonach - ogólnie bardzo ciekawie przygotowany wykład, przez jednego z obecnych trenerów (jego czas Ironmana - 9:20).
Dzień piąty
Dla chętnych był rano duathlon a jako, że nie mogłem biegać odpuściłem sobie i duathlon, i pół maraton następnego dnia i triathlon kolejnego. Nawet się ucieszyłem, że jestem kontuzjowany i mam dobrą wymówkę ;DZamiast tych rzeczy codziennie o 7 zjawiałem się w basenie. Te basenowe sesje były bardzo pomocne. Po przyjeździe z Lanzarote poprawiłem swój czas na 400m o jakieś 15sek, co jest naprawdę dobrym wynikiem. W kilka dni miałem lepsze postępy niż przez parę miesięcy trenowania z klubem ;>
Po południu była jeden z najcięższych treningów, tzw. "brick session". Dla tych co mogli biegać (czyli wszyscy oprócz mnie i jeszcze jednej osoby ;)) było to: 3km biegu, 22km na rowerze, 6km biegu, 22km na rowerze, 9km biegu. Ja miałem sesję alternatywną: 300m pływania, 22km rower, 600m pływania, 22km rower, później miało być jeszcze 900m pływania, ale nie chciało mi się i zrobiłem jeszcze jedną pętlę na rowerze :)
Dzień szósty
7 rano - basen, 12 - 5 godzin na rowerze w północno-wschodnie rejony wyspy (Ozgola) z postojem. Piękna pogoda i znów cudowne widoki...Wieczorem wykład w pływaniu - sporo ciekawych informacji na temat jak planować treningi basenowe. Okazuje się, że nie różni się to tak bardzo od cyklu przygotowań biegacza czy też kolarza. Treningi aerodynamiczne, interwały...wszystko podobnie dawkowane w zależności jak blisko jest dzień 0.Dzień siódmy
Ostatni dzień na rowerach. Wybraliśmy się do Femes, co jest najbardziej stromym wzgórzem na wyspie, na tyle stromym, że niektórzy musieli prowadzić rowery pod górę. W sumie było jakieś 4h jazdy a wieczorem pożegnalny posiłek.Dzień ósmy
Basen rano, później wyprowadzka z pokoju, 2 godziny opalania, żeby zlikwidować białe plamy na moim ciele (nie udało się i ciągle dokładnie widać jakie kształtu była moja koszulka i spodenki :)) i wylot. Do Swindon dotarłem koło północy.Ciężko opisać wszystko, ale ten pobyt na Lanzarote to jedne z najlepszych wakacji w moim życiu. Świetnie się bawiłem, poznałem wspaniałych ludzi i jestem strasznie zmotywowany przed dalszymi Ironmanami...
Niestety nie zabrałem aparatu, więc póki co dysponuję tylko jednym zdjęciem, które ktoś tam podesłał. Po każdej dłuższej jeździe na rowerze moczyliśmy nogi w lodowatej wodzie. Ponoć pomaga to szybciej się zregenerować i uniknąć zakwasów ;>
Thursday, 12 February 2009
Doping w triathlonie
Jednym z tematów poruszanych podczas spotkania z Chrissie Wellington, był doping w triathlonie.
Jest to sport generalnie czysty, co może dziwić biorąc pod uwagę jak nieludzkim obciążeniom poddawani jesteśmy podczas nie tylko w czasie wyścigów, lecz także podczas kilkumiesięcznych, morderczych treningów. Coś co jest zmorą zawodowego kolarstwa tutaj praktycznie nie występuje. Może też przez to, że nie jest to sport zbyt opłacalny. Nagrody za wygranie Ironmanów nie są duże i wielu profesjonalistów musi mieć jakąś dodatkową pracę, zwłaszcza jak musi jeszcze utrzymać rodzinę. Nijak się to ma do milionów jakie dostają kolarze za zawodowe kontrakty. Ale jak powiedziała Chrissie: "we don't do it for money" :)
Nie oznacza to, że kontroli nie ma - po zakończeniu wyścigu, najlepsi muszą przejść przez różne antydopingowe testy.
Dowiedziałem się też ciekawej rzeczy: zawodnicy startujący w konkurencjach olimpijskich muszą się stosować do zaleceń WADA's Code (World Anti-Doping Agency). Oznacza, to, że muszą podawać kontrolerom CODZIENNIE miejsce swojego pobytu i godzinę kiedy mogą przeprowadzić testy. Trochę to uciążliwe, ale wiadomo, że bycie na dopingu w czasie zawodów, kiedy kontrola jest nieunikniona, to po prostu igranie z ogniem :)
Triathlon na dystansie Ironmana nie jest sportem olimpijskim, więc nie trzeba przestrzegać tej procedury, jednak Chrissie ujęła mnie tym, że zapisała się na to dobrowolnie i mocno angażuje się w promocję czystej rywalizacji. Ma to sens, bo przy treningu zajmującym 40godzin w tygodniu ("4-6 godzin dziennie przez 7 dni w tygodniu" - serio, tak trenuje mistrzyni :)) nikt nie chciałby przegrać ze zwykłym oszustem, bo inaczej nie da się tego nazwać.
W triathlonie dyskwalifikacja jest na 1-2 lata. Wg Chrissie powinna być dożywotnia, bo (i tutaj się zgadzam), ktoś kto sięgnął po doping przekroczył pewną granicę i nie ma moralnego prawa by dalej zajmować się sportem.
W sumie doszukałem się tylko jednego przypadku dyskwalifikacji zwycięzcy Ironmana. Tym niechlubnym wyjątkiem była Niemka, Nina Kraft. Po 2-letniej dyskwalifikacji wróciła do sportu, wygrała nawet Ironmana na Florydzie i w Brazylii. Chrissie natomiast powiedziała: "She may have got back, but I don't have any respect for her neither as a person nor an athlete".
Jest to sport generalnie czysty, co może dziwić biorąc pod uwagę jak nieludzkim obciążeniom poddawani jesteśmy podczas nie tylko w czasie wyścigów, lecz także podczas kilkumiesięcznych, morderczych treningów. Coś co jest zmorą zawodowego kolarstwa tutaj praktycznie nie występuje. Może też przez to, że nie jest to sport zbyt opłacalny. Nagrody za wygranie Ironmanów nie są duże i wielu profesjonalistów musi mieć jakąś dodatkową pracę, zwłaszcza jak musi jeszcze utrzymać rodzinę. Nijak się to ma do milionów jakie dostają kolarze za zawodowe kontrakty. Ale jak powiedziała Chrissie: "we don't do it for money" :)
Nie oznacza to, że kontroli nie ma - po zakończeniu wyścigu, najlepsi muszą przejść przez różne antydopingowe testy.
Dowiedziałem się też ciekawej rzeczy: zawodnicy startujący w konkurencjach olimpijskich muszą się stosować do zaleceń WADA's Code (World Anti-Doping Agency). Oznacza, to, że muszą podawać kontrolerom CODZIENNIE miejsce swojego pobytu i godzinę kiedy mogą przeprowadzić testy. Trochę to uciążliwe, ale wiadomo, że bycie na dopingu w czasie zawodów, kiedy kontrola jest nieunikniona, to po prostu igranie z ogniem :)
Triathlon na dystansie Ironmana nie jest sportem olimpijskim, więc nie trzeba przestrzegać tej procedury, jednak Chrissie ujęła mnie tym, że zapisała się na to dobrowolnie i mocno angażuje się w promocję czystej rywalizacji. Ma to sens, bo przy treningu zajmującym 40godzin w tygodniu ("4-6 godzin dziennie przez 7 dni w tygodniu" - serio, tak trenuje mistrzyni :)) nikt nie chciałby przegrać ze zwykłym oszustem, bo inaczej nie da się tego nazwać.
W triathlonie dyskwalifikacja jest na 1-2 lata. Wg Chrissie powinna być dożywotnia, bo (i tutaj się zgadzam), ktoś kto sięgnął po doping przekroczył pewną granicę i nie ma moralnego prawa by dalej zajmować się sportem.
W sumie doszukałem się tylko jednego przypadku dyskwalifikacji zwycięzcy Ironmana. Tym niechlubnym wyjątkiem była Niemka, Nina Kraft. Po 2-letniej dyskwalifikacji wróciła do sportu, wygrała nawet Ironmana na Florydzie i w Brazylii. Chrissie natomiast powiedziała: "She may have got back, but I don't have any respect for her neither as a person nor an athlete".
Monday, 9 February 2009
TCR Show
Za namową znajomego wybrałem się na TCR Show (Triathlon, cycling, running).
Impreza trwa 2 dni, ściągają tam rozmaici wystawcy sprzętu, jest też sporo ciekawych wykładów. Potrzeb zakupowych nie miałem zbyt dużo, poprzestałem tylko na nowych butach do biegania i okularach :)
Największe wrażenie natomiast zrobiło na mnie spotkanie z Chrissie Wellington. Jakby, ktoś nie wiedział, ostatnio po raz drugi z rzędu wygrała Ironmana na Hawajach. Pomimo straty 10min z powodu przebitej dętki wygrała z przewagą 15 minut. Pierwszy tytuł zdobyła w swoim debiucie. Wygrała 5 Ironmanów, a dopiero w 2007 stała się profesjonalną zawodniczką.
Podczas spotkania opowiadała o swoich treningach, wyścigach w sposób zarazem i skromny i dowcipny, tak, że nie sposób było jej nie polubić. Poza tym bardzo ostro wypowiada się o zawodniczkach biorących doping (na szczęście w triathlonie to są bardzo rzadkie przypadki). Dla mnie - prawdziwa mistrzyni i niesamowite źródło inspiracji.
Szkoda, że Polacy nie mają nikogo takiego :/ Przy kimś takim śmieszne jest zachwycanie się Małyszem czy Kubicą.
Impreza trwa 2 dni, ściągają tam rozmaici wystawcy sprzętu, jest też sporo ciekawych wykładów. Potrzeb zakupowych nie miałem zbyt dużo, poprzestałem tylko na nowych butach do biegania i okularach :)
Największe wrażenie natomiast zrobiło na mnie spotkanie z Chrissie Wellington. Jakby, ktoś nie wiedział, ostatnio po raz drugi z rzędu wygrała Ironmana na Hawajach. Pomimo straty 10min z powodu przebitej dętki wygrała z przewagą 15 minut. Pierwszy tytuł zdobyła w swoim debiucie. Wygrała 5 Ironmanów, a dopiero w 2007 stała się profesjonalną zawodniczką.
Podczas spotkania opowiadała o swoich treningach, wyścigach w sposób zarazem i skromny i dowcipny, tak, że nie sposób było jej nie polubić. Poza tym bardzo ostro wypowiada się o zawodniczkach biorących doping (na szczęście w triathlonie to są bardzo rzadkie przypadki). Dla mnie - prawdziwa mistrzyni i niesamowite źródło inspiracji.
Szkoda, że Polacy nie mają nikogo takiego :/ Przy kimś takim śmieszne jest zachwycanie się Małyszem czy Kubicą.
Subscribe to:
Posts (Atom)