Friday, 27 March 2009

Lanzarote 2009

Miałem małą przerwę w pisaniu spowodowaną nadmiarem różnych innych rzeczy oraz małym wypadkiem z butelką wody, który zabił klawiaturę w laptopie. Od teraz będę napełniał bidony w odległości conajmniej 1 metra ;D
A teraz do rzeczy...Wylot na Lanzarote był w czwartek o 10.25. Postanowiłem nie ryzykować porannych korków i wybrać się pociągiem (1 przesiadka). Niestety nie był to dobry pomysł. Primo, rower + torba ważyły w sumie ponad 30kg, co nie czyni taszczenie tego zbyt przyjemnym, poza tym ało brakowało bym się spóźnił na samolot, bo pociąg którym jechałem (tradycyjnie opóźniony, jak to w UK) zwyczajnie się zepsuł na jedną stację przed lotniskiem. Jako, że następny był godzinę później, z wywieszonym językiem złapałem taksówkę, musiałem przeciskać się przez korki, wpadłem na lotnisko 10min po zamknięciu check-inu, ale udało się wcisnąć...Uff...Ale ostatecznie straciłem wiarę w angielską kolej.

Dzień pierwszy

Na Lanzarote pojechałem z moimi dwoma przyjaciółmi, Peetem i Mike'iem, z którymi kiedyś i pracowałem, i startowałem w pierwszym pół Ironmanie (Rapperswil).
Na Lanzarote mieszkaliśmy w hotelu Club La Santa. Nazywanie tego hotelem nie jest adekwatne, bo to jest niemal jak miasteczko. Jest sklep, kilka basenów (w tym jeden 50metrowy), kilkanaście restauracji i barów, stadion lekkoatletyczny, korty, boiska, itp...Przechodząc widzi się sporo biegaczy, rowerzystów, pełno jest też zdjęć sławnych osób, którzy tu trenowali. Atmosfera jest niesamowita i jest to wprost wymarzone miejsce na obóz treningowy!
Dzień przylotu był luźny, godzina basenu a później rozpakowywanie i kolacja integracyjna. Katorga zaczęła się dopiero w piątek ;>

Dzień drugi

Pobudka o 6 rano, bo o 7 pierwsza grupowa jazda na rowerze, której celem było podzielenie nas na 3 grupy ok. 10 osobowe, szybką, średnią i wolną. Ambitnie postanowiłem trzymać się z przodu. Po 20 min miałem już dość, ale słyszałem za sobą kobiecy głos, więc stwierdziłem, że nie może być tak źle. Później się okazało, że ten "kobiecy głos" to Michelle Parsons, była mistrzyni świata w duathlonie i w ogóle obecnie jedna z czołowych zawodniczek :) W każdym razie byłem z siebie zadowolony i zostałem w tej grupie aż do końca, mimo, że niektórzy z tych co wytrzymali pierwszą jazdę na kolejnych pojawili się w grupie średniej.
Jeśli chodzi o pogodę to pierwsza jazda do najprzyjemniejszych nie należała. Było chłodno, padał deszcz i do tego po raz pierwszy miałem okazję doświadczyć dlaczego Ironman Lanzarote jest najtrudniejszym Ironmanem na świecie. Zapewniam, że nie jedzie się przyjemnie pod wiatr wiejący z prędkością ponad 30km/h :) Rozbawił mnie komentarz jednego gościa: "This is nothing in comparison to Scotland. It's not even snowing..." ;)
O 11 basen. Akurat w pływaniu do orłów nie należę, więc pływanie to dla mnie zło konieczne. Ale jak mówią, trenować należy przede wszystkim to, w czym jest się najsłabszym. Trening miał trwać 2 godziny, jednak już po 60min ludzie trzęsli się z zimna(basen na świeżym powietrzu, temperatura ok 15stopni) i zaczął się masowy exodus. Pod koniec zostali tylko ci najgrubsi:)
O 15 był bieg na orientację. Czas 1h45, dystans - ok 20km, jeśli ktoś chciał zebrać wszystkie punkty. Dobrałem się w parze z najlepszym biegaczem (czas maratonu - 2:36), który dodatkowo zawodowo startował w tego typu biegach na poziomie mistrzostw UK :) Byliśmy absolutnie poza zasięgiem, po 40min mieliśmy już tyle punktów co inni po 90min, ale niestety coś mi się stało z kolanem i musieliśmy się wycofać :/ Szkoda, a co gorsze, do końca obozu kuśtykałem więc o żadnym bieganiu nie było mowy.

Dzień trzeci

W planie na ten dzień była najdłuższa wycieczka rowerowa z postojem w kawiarni na szczycie jednego ze wzgórz, Mirador del Rio (koło miejscowości Haria i Tabeyesco). Podjazd trwał jakieś 45min (różnica wzniesień - prawie 700m) więc ta kawiarnia była spełnieniem wszystkich marzeń :) Tak przy okazji ilekroć podczas jazd zatrzymywaliśmy się na planowany postój w kawiarni, robiliśmy nieoficjalny konkurs: "Kto znajdzie bardziej kaloryczne ciastko" (dziewczyny, zazdroście ;D) bo i tak spalimy to w drodze powrotnej. W każdym razie wyglądało to komicznie gdy banda sportowców rzuca się na ciastka i kupuje po kilka puszek coli :) Docelowo tego dnia mieliśmy zrobić trasę Ironmana, ale znów padał deszcz, było zimno, więc wróciliśmy krótszą drogą. W sumie trwało to ponad 5 godzin (wliczając postój).
Nie obyło się też bez mocnych wrażeń. Trzykrotnie podczas zjazdów zdarzyły mi się turbulencje spowodowane prędkością, lekko nierówną drogą, niestabilnością roweru i silnymi podmuchami wiatru. Myślałem, że już po mnie, gdy na serpentynach kierownica zaczęła mi latać na wszystkie strony, rower jechał od jednej strony do drugiej a naprzeciwko jechały samochody...Rower to jednak jest dość niebezpieczna rzecz :)

Dzień czwarty

Rano wybraliśmy się do Puerto Del Carmen, uroczego portu, gdzie zaczyna się Ironman Lanzarote. Pierwszy raz od wielu lat miałem okazję popływać w morzu, na czym szczególnie mi zależało w kontekście zbliżającego się coraz większymi krokami Ironmana w Nicei. W sumie przepłynęliśmy (z postojami) jakieś 2 km. Wystarczająco by poznać jak nieprzyjemna jest słona woda i jak ciężko płynąć prosto do celu pośród fal ;> W każdym razie był to pierwszy dzień dobrej pogody, która robiła z każdym dniem robiła się jeszcze lepsza ;D
Po południu były 3 godziny na rowerze, pojechaliśmy do El Golfo na zachodnim brzegu. Fantastyczne widoki, zwłaszcza na wybrzeżu. I tradycyjnie pod koniec wszyscy się ścigali, jadąc niemal 50km/h po płaskich odcinkach. Rozbawił mnie komentarz Michelle: "What was that??!! You were cycling so fast that there wasn't even time to fart"
Wieczorem 2 godzinna pogawędka o maratonach i triathlonach - ogólnie bardzo ciekawie przygotowany wykład, przez jednego z obecnych trenerów (jego czas Ironmana - 9:20).

Dzień piąty

Dla chętnych był rano duathlon a jako, że nie mogłem biegać odpuściłem sobie i duathlon, i pół maraton następnego dnia i triathlon kolejnego. Nawet się ucieszyłem, że jestem kontuzjowany i mam dobrą wymówkę ;D
Zamiast tych rzeczy codziennie o 7 zjawiałem się w basenie. Te basenowe sesje były bardzo pomocne. Po przyjeździe z Lanzarote poprawiłem swój czas na 400m o jakieś 15sek, co jest naprawdę dobrym wynikiem. W kilka dni miałem lepsze postępy niż przez parę miesięcy trenowania z klubem ;>
Po południu była jeden z najcięższych treningów, tzw. "brick session". Dla tych co mogli biegać (czyli wszyscy oprócz mnie i jeszcze jednej osoby ;)) było to: 3km biegu, 22km na rowerze, 6km biegu, 22km na rowerze, 9km biegu. Ja miałem sesję alternatywną: 300m pływania, 22km rower, 600m pływania, 22km rower, później miało być jeszcze 900m pływania, ale nie chciało mi się i zrobiłem jeszcze jedną pętlę na rowerze :)

Dzień szósty

7 rano - basen, 12 - 5 godzin na rowerze w północno-wschodnie rejony wyspy (Ozgola) z postojem. Piękna pogoda i znów cudowne widoki...Wieczorem wykład w pływaniu - sporo ciekawych informacji na temat jak planować treningi basenowe. Okazuje się, że nie różni się to tak bardzo od cyklu przygotowań biegacza czy też kolarza. Treningi aerodynamiczne, interwały...wszystko podobnie dawkowane w zależności jak blisko jest dzień 0.

Dzień siódmy

Ostatni dzień na rowerach. Wybraliśmy się do Femes, co jest najbardziej stromym wzgórzem na wyspie, na tyle stromym, że niektórzy musieli prowadzić rowery pod górę. W sumie było jakieś 4h jazdy a wieczorem pożegnalny posiłek.

Dzień ósmy

Basen rano, później wyprowadzka z pokoju, 2 godziny opalania, żeby zlikwidować białe plamy na moim ciele (nie udało się i ciągle dokładnie widać jakie kształtu była moja koszulka i spodenki :)) i wylot. Do Swindon dotarłem koło północy.
Ciężko opisać wszystko, ale ten pobyt na Lanzarote to jedne z najlepszych wakacji w moim życiu. Świetnie się bawiłem, poznałem wspaniałych ludzi i jestem strasznie zmotywowany przed dalszymi Ironmanami...
Niestety nie zabrałem aparatu, więc póki co dysponuję tylko jednym zdjęciem, które ktoś tam podesłał. Po każdej dłuższej jeździe na rowerze moczyliśmy nogi w lodowatej wodzie. Ponoć pomaga to szybciej się zregenerować i uniknąć zakwasów ;>

1 comment:

ciukes said...

Gratuluje udanych wakacji.

Jesli chodzi o wypadek z laptopem, to powinienes czuc sie szczesliwy. Moj po polaniu herbata zaniemogl calkowicie:)