Sunday 11 July 2010

IM Austria 2010

Przygotowania

Na tego Ironmana zapisałem się już rok temu. Wolne miejsca schodzą jak świeże bułeczki i w ciągu paru godzin zapisy zostają zamknięte. Obecni na miejscu mają prawo zarejestrować się przed oficjalnymi zapisami online, więc wykorzystałem w tym celu znajomego, który akurat brał udział w IM Austria 2009. Trening tak naprawdę rozpoczął się w styczniu. W lutym byłem już w całkiem niezłej formie - bieg na 20 mil ukończyłem w całkiem niezłym czasie: 2:09. Następnym etapem był obóz na Lanzarote w marcu, który bardzo mi pomógł. Nad samym obozem nie będę się rozwodził. Świetnie opisał to tutaj mój przyjaciel. Po obozie niestety wszystko się pokomplikowało. Zacząłem nową pracę, która łącznie z dojazdami pochłaniała mi jakieś 10-11godzin dziennie. Poza tym parę tygodni później nabawiłem się kontuzji stopy i praktycznie przestałem biegać na tydzień przed maratonem w Brighton (miał być Wiedeń, ale padłem ofiarą pewnego islandzkiego wulkanu). Maraton jeszcze tylko pogorszył sprawę, więc musiałem przerwać bieganie całkowicie na miesiąc. Jeszcze pod koniec maja wahałem się czy wystartować, ale zaryzykowałem start w pół Ironmanie (Outrageous Half), gdzie okazało się, że kontuzja trochę zelżała i byłem w stanie ukończyć wyścig.

Zawody

Rejestracja

Ironman Austria odbywa się w miasteczku Klagenfurt, który jest stolicą Karyntii - uroczego austriackiego landu przy granicy ze Słowenią. Przyleciałem do Grazu w piątek po południu, następnie wypożyczyłem samochód i pojechałem prosto na rejestrację. Udało się zdążyć pół godziny przed zamknięciem. Na miejscu spotkałem jeszcze paru Polaków. Zwykle na Ironmanie nie ma więcej niż 3-5, jednak tym razem dzięki Darkowi Sidorowi było nas prawie 40, co stanowiło ósmą pod względem liczebności reprezentację. Nocleg miałem w miejscowości o nazwie Moosburg w jednym z licznym gasthofów. Sobota była dość pechowa. Najpierw na próbnej jeździe rowerowej okazało się, że przerzutki nie działają tak jak należy i musiałem wymienić je u mechanika co mocno uderzyło po kieszeni. Zapomniałem też paru drobniejszych rzeczy takich jak okulary do roweru czy krem przeciwsłoneczny, który przy 34stopniowym upale jest niezbędny. Najgorsze było to, że przez przypadek wziąłem z Anglii buty mojego kolegi, dwa numery za małe. We wszystkich poradnikach piszą, by nie startować w maratonach w nowo nabytym sprzęcie, ja natomiast nie miałem wyjścia i Ironmanowy maraton miał być dziewiczym biegiem dla butów, które sobie tam kupiłem. Cieszyłem się tylko, że udało mi się znaleźć model, w którym zwykle biegam.

Poranek

W dniu zawodów urządziłem sobie pobudkę o 4:30 i od razu poszedłem na śniadanie. Następnie pakowanie i nerwowe sprawdzanie czy nie zapomniałem czegoś ważnego. Na miejscu zawodów byłem przed 6, jednak parking był już całkiem zajęty i cudem udało mi się znaleźć jedyne wolne miejsce. Potem był ostatni przegląd roweru (bidony i sprawdzenie ciśnienia w oponach) i bieg na miejsce startu.

Pływanie

Start odbył się o 7 rano. Wyglądał tak: A tak wyglądała trasa: Od początku był niesamowity ścisk oraz walka na łokcie i kopniaki. Najgorsze był natomiast ostatni kilometr kiedy płynęliśmy szerokim na 10m kanałem. 74min biorąc pod uwagę warunki i zdecydowanie za małą ilość godzin spędzonych na basenie uważam za swój sukces.

Rower

Pływanie nigdy nie było moją mocną stronę więc cieszyłem się niesamowicie gdy zaczynałem jazdę po mniej niż 80 min od startu. Rower spisywał się świetnie i mknąłem ze średnią prędkością ok. 35km/h mijając po kolei tych, którzy okazali się lepszymi pływakami ode mnie. W Ironmanie zabroniony jest tzw. drafting, czyli jazda w odległości mniejszej niż 10m od osoby z przodu, co było dość rygorystycznie przestrzegane. Nie wiem czy ktoś został zdyskwalifikowany z tego powodu, ale widziałem sporo ludzi muszących odbywać 6-minutowe kary. Niestety moje szczęście skończyło się ok. 70km, kiedy zepsuły mi sie zmieniacze tylnich przerzutek. Doczłapałem jakoś do mechanika, który był 5km później. Próbował naprawiać przez jakieś 10min, na koniec stwierdził, że nie da się tego zrobić i powiedział, że do końca będę musiał jechać tylko na jednej przerzutce, co wobec dość zróżnicowanej trasy zabrzmiało jak wyrok. Całość "usztywniona" była zwykłą taśmą i wyglądała tak: Nie wiem jakim cudem udało mi się pokonać wszystkie podjazdy, ale jakoś udało mi się dojechać do mety. Oprócz tego było jeszcze parę innych problemów: na jednym z podjazdów spadł mi łańcuch a w jednym momencie byłem bliski kraksy gdy zczepiłem się kołami z innym zawodnikiem przy prędkości ponad 30km/h (podparłem się nogą!). Po ok. 4godzinach jazdy rozpętała się burza z piorunami, której towarzyszył rzęsisty deszcz i porywisty wiatr. Na szczęście po 40 minutach wszystko ustało, jednak jazda w takich warunkach była niesamowicie niebezpieczna. Biorąc pod uwagę okoliczności, pokonanie tej trasy w 5h50min było niesamowitym sukcesem.

Maraton

Tutaj zależałem tylko i wyłącznie od siebie. Jedyną niewiadomą były dziewicze buty, jednak spisały się bez zarzutu. Od początku czułem się niesamowicie mocny i zacząłem wyprzedzać innych ludzi, biegnąc mocnym, równym tempem. Po ok. 20km dał o sobie znać brak treningów i musiałem trochę zwolnić, od czasu do czasu przechodząc do marszu przy stacjach z jedzeniem i napojami. Temperatura przekraczała 30 stopni i nie chciałem ryzykować odwodnienia. Jednak nawet mimo wolniejszego tempa ciągle wyprzedzałem innych, co było niesamowicie motywujące. Stacje były co jakieś 3km, "żywiłem" się tam żelami, wodą, kolą, napojami izotonicznymi i owocami (dla smaku), głównie arbuzami. Chyba mam pancerny żołądek, skoro to przetrwałem:)
Ostatnie 10km przebiegłem już zupełnie bez zatrzymania. Najbardziej niesamowite było to, że udało mi się pokonać ten morderczy dystans z uśmiechem na ustach i perfekcyjnie rozkładając siły. Na ostatnich 100m wyprzedziłem jeszcze 4 zawodników a w sumie po biegu przesunąłem się o aż 736 miejsc! Czas maratonu: 3h22, a całego Ironmana - 10 godzin i 36minut.

Odpoczynek

Po biegu wypiłem hektolitry różnych płynów, zjadłem też niesamowite ilości jedzenia. Aż sam się dziwiłem, że mój żołądek jest tak pojemny :) Później był jeszcze masaż, powrót do gasthofu i kolacja z innymi Polakami. Niestety nie wziąłem aparatu, ale kilka zdjęć jest tutaj.

Regeneracja

W poniedziałek leciałem z powrotem z Grazu do Londynu. We wtorek natomiast przejechałem ponad 500 mil (prawie 900km) do Szkocji na wesele mojego przyjaciela. Wesele było w środę w niesamowitym szkockim zamku Drumtochty (między Dundee i Aberdeen). Miałem też nawet na sobie tradycyjny szkocki kilt :) Byłem zaskoczony, że prawie nie odczuwałem trudów niedzielnego wyścigu. Tańczyłem do samego rana. W czwartek czekało mnie kolejne 900km powrotnej drogi. W piątek poszedłem do pracy (po tygodniu przerwy) a wieczorem leciałem na weekend do Polski. We wtorek udało mi się pobiegać przez godzinę, w środę pojeździć na rowerze. Wygląda, że wszystko wraca do normy i to o wiele szybciej niż się spodziewałem, co mnie niesamowicie cieszy.

Co teraz?

Z braku czasu porzucam starty w triathlonach i skupię się na bieganiu. Najbliższy bieg to maraton w Warszawie 26go września. Wcześniej mam jeszcze (wreszcie!) dwutygodniowe wakacje. W przyszłym roku mam zamiar wystartować w końcu w maratonie w Londynie. Ciekaw jestem czy uda mi się złamać granicę 2h45min.